W parafii w Benicassim działa grupa Skautów Europy i zaprosili nas w tym roku do wspólnego wyjazdu na międzynarodowe spotkanie organizowane w wakacje w Rzymie. Niewiele wiedząc, i trochę bez głębszego namysłu zgodziłyśmy się niejako w ciemno. Przygotowania trwały dość długo, choć ich sposób zaskakiwał nas, szczególnie gdy coraz bardziej zbliżał się termin wyjazdu i ani my ani grupa z Włoch nie znała jeszcze większości szczegółów. Ostatecznie przyjęłyśmy wersję spontaniczną i zaczęłyśmy z s. Karoliną nastawiać się na przygodę życia. Z dnia na dzień poznawałyśmy kolejne szczegóły: że wędrujemy z plecakami i całym wyposażeniem: namioty, śpiwory, karimaty, jedzenie czasem nawet na 2 dni, że każdego dnia mamy do wykonania jakieś zadanie, że dziewczyny chodzą osobno i chłopcy osobno…itd. Grupa nasza wybrała szlak św. Benedykta, po przybyciu do Rzymu udaliśmy się pociągniemy do najdalej położonego miejsca jakim było Cassino i stamtąd wędrując dziennie 12 do 25 km przybliżaliśmy się w kierunku Wiecznego Miasta. Za grupę hiszpańską była odpowiedzialna Weronika, a w niej 8 dziewcząt z ogniska Matki Teresy z Kalkuty i 2 nazaretanki: s. Karolina i s. Michalina. W grupie włoskiej zaczynały 2 ogniska z 2 odpowiedzialnymi i jakieś 26 osób.
Dzień 1 Monte Cassino.
Do miejscowości Cassino dotarłyśmy z Rzymu pociągiem i skierowałyśmy się na miejsce wyznaczone nam na nocleg. Zostawiłyśmy plecaki, przepakowałyśmy się do małych podręcznych i ruszyłyśmy w kierunku opactwa benedyktyńskiego na Monte Cassino. Jedna z naszych dziewcząt miała w nocy i nad ranem kłopoty żołądkowe i s. Karolina poproszona została by z nią podjechać na szczyt autobusem…reszta grupy ruszyła pieszo. Wg planu wspinaczka miała trwać jakieś 2-2,5 godziny, ale upał południowych godzin dnia spowalniał nasz marsz, dotarłyśmy do celu przed godziną 15:00. W opactwie czekał już na nas brat, by oprowadzić po zbiorach muzealnych, zawierających rękopisy i inne skarby piśmiennictwa zgromadzone przez ponad 8 wieków. Zmęczone i głodne szczerze czekałyśmy, kiedy wycieczka się zakończy i będzie można usiąść, odpocząć i zjeść obiad. A ten trzeba było sobie ugotować, nie szukając więc dogodniejszego miejsca rozłożyłyśmy się przy parkingu, wyciągnęłyśmy nasze butle gazowe, garnki i produkty i przygotowałyśmy pyszną pastę. Zjechałyśmy na dół podstawionym dla skautów autokarem i udałyśmy się do naszego parku, który miał być naszym polem namiotowym na tę noc. Rozbiłyśmy namioty, poszłyśmy do sklepu po zakupy na dzisiejszą kolację i cały następny dzień, skorzystałyśmy z zainstalowanych umywalek, by nieco się odświeżyć po gorącym dniu…i w czasie kolacji zaczęło padać. Rozpętała się porządna ulewa, w nocy przyplątała burza piorunami, które miałyśmy wrażenie że uderzają gdzieś całkiem niedaleko, no i lało, lało i lało.
Dzień 2. Cassino-Roccasecca.
O 4 nad ranem do rytmicznego uderzania kropel wody w tropik namiotu dołączyło się jeszcze podlewanie trawników…zastanawiałyśmy się co jeszcze może się wydarzyć w tę pierwszą dobę naszego wyjazdu. Po 5 zerwał się tak silny wiatr, że zaczął wyrywać śledzie z namiotu, który począł się składać. Ostatecznie ewakuowałyśmy się z niego chyba w ostatnim momencie zanim przemókł i zanim wiatr go złożył w pół. Ale już godzinę później zaczęło się przejaśniać, wiatr rozwiał chmury i wyszło słońce…a wraz z nim wszyscy ukrywający się w różnych miejscach skauci ze swoimi przemoczonymi plecakami i ich zawartością. Nasze plecaki jakimś cudem były suche, ale niektórzy po prostu wyciągali rzeczy które ociekały wodą. Po krótkiej naradzie i kilku telefonach nastąpiła mała zmiana planu na wędrówkę tego dnia. Zdecydowaliśmy nie iść przez góry, gdzie nadal były burze i deszcze, tylko podjechać pociągiem bezpośrednio do następnego punktu noclegowego, który znajdował się w miejscowości Roccasecca. Z dworca kolejowego do sali gimnastycznej gdzie mieliśmy spędzić tę noc i tak było 7 km pod górkę, więc zaliczyliśmy spacer tego dnia, a że była to niedziela to i drugi, pod wieczór do miejscowego kościoła na Mszę Świętą. Na sali było bardzo dużo miejsca mogliśmy porozkładać nasze mokre ubrania, śpiwory, plecaki i namioty. Były tam również łazienki i prysznice więc z przyjemnością dokonaliśmy rytualnych ablucji. Po południu odwiedził nas pan Angelo opowiadając historię Roccasecca, i związków ze św. Benedyktem, choć nie tylko, jak się dowiedzieliśmy było to miejsce urodzenia św. Tomasza z Akwinu. Wieczorem, po kolacji ekipa hiszpańska przygotowała veladę, taki ichni pogodny wieczór z grami i zabawami. Noc minęła nam spokojnie, cicho i sucho.
Dzień 3. Roccasecca-Santopadre.
Rano wybraliśmy się na mały pół godzinny spacerek do górnego kościoła św. Tomasza, a po powrocie zabraliśmy nasze plecaki, by wyruszyć na kolejny etap naszej wędrówki, tego też dnia z Sycylii dołączało jeszcze jedno ognisko skautek z Seleną. Tym razem Weronika poprosiła mnie bym pojechała samochodem z jedną z naszych dziewczyn, która miała kłopot z kostką. Wiedząc, że p. Angelo może nas zawieźć samochodem na następny nocleg wszystkie dziewczyny skorzystały zostawiając nam swoje namioty, bo zapowiadał się dość intensywny i wymagający, jeśli chodzi o trasę, dzień. Przygody jednak nie skończyły się w Cassino, na trasie przewodniczki za wcześnie zeszły z asfaltowej drogi na potencjalny szlak i w ostatnim momencie, ostatnie wspinające się zostały zatrzymane przez p. Angelo… nastąpiły nawoływania, krzyki, bezskuteczne próby dzwonienia do tych, co jako pierwsze szły i były już dość daleko… ostatecznie po jakimś czasie wróciły, zmęczone i delikatnie mówiąc niezadowolone z organizacji. Pan Angelo uratował grupę dowożąc pitna wodę, wytłumaczył raz jeszcze, gdzie będzie prawidłowy szlak, którym powinniśmy się udać. Kolejna jednak dziewczyna tym razem z grupy włoskiej nie dawała już rady i dosiadła do naszego samochodu i s. Karolina ostatecznie też. Dziewczyny więc szlakiem górskim a my drogą asfaltową zmierzaliśmy w kierunku miejscowości Santopadre. Miasteczko przepiękne i urokliwie położone na szczycie góry (samochodem ciężko się podjeżdżało, a co dopiero z plecakami z całym ekwipunkiem). Czekałyśmy na naszych dość długo, jak potem opowiadały trasa była wyczynowa, choć widokowo cudna, ale po powrocie nie miały już siły absolutnie na nic. Pocieszającą była wiadomość, że następnego dnia mamy tylko 8,5 km i to cały czas w dół.
Dzień 4 Santopadre-Casamari.
Po śniadanku i modlitwie porannej wyruszyliśmy z całym naszym ekwipunkiem w kierunku miejscowości Arce, skąd w południe miał zabrać nas autobus bezpośrednio do miejsca noclegowego na terenie opactwa cystersów w Casamari. Droga była dość żmudna, asfaltowa, cały czas w dół, widoki jednak rozciągały się przepiękne i nie trzeba było cały czas patrzeć pod nogi. W opactwie udostępniono mam boisko sportowe i spotkaliśmy też jeszcze kilka innych ognisk włoskich, zaczęłyśmy się zastanawiać czy naszym szlakiem idzie ktoś jeszcze oprócz Włochów? Po obiedzie i rozbiciu namiotów miałyśmy w planach zwiedzanie opactwa z przepiękną kaplicą z alabastrowymi rozetami, czas na warsztaty rękodzieła oraz przepisywanie fragmentu ewangelii. 4 trasy przejścia i 4 ewangelie przepisane ręcznie przez 5000 skautów stanowić będzie prezent dla Papieża Franciszka, jak już dotrzemy do Rzymu. Wieczorem miała też miejsce nasza wspólna eucharystia, a po kolacji velada modlitewna.
Dzień 5 Casamari – Subiaco.
Dzień zapowiadał się sympatycznie w planach był przejazd autobusem z Casamari do miejscowości Jenne i dalej wąwozem wzdłuż rzeki Aniene 12 kilometrowy spacer do Subiaco. Początek jednak trasy dość mocno nas zaskoczył i pierwsze 2 km były dość stromym zejściem z Jenne. Jak zwykle wczesnym popołudniem i bez grama cienia. Ciąg dalszy drogi był już bardzo przyjemny, spotykałyśmy też po drodze coraz więcej grup skautów i miałyśmy świadomość, że przybliżamy się coraz bardziej do celu naszej wędrówki. W Subiaco rozbiłyśmy namioty dosłownie na trawniku przed kościołem, w ostatnim wolnym miejscu. Przed nami dotarły już tam spore grupy Francuzów, Polaków i oczywiście… Włochów 🙂 Przed nami ostatnia noc na trasie przejścia, jutro docieramy już do Campo dell’Osso, gdzie mieści się punkt żółty i gdzie spędzimy prawie 48 godzin w grupie ponad 1000 skautów. Wieczorem odbyła się jeszcze zabawa w zdobywanie produktów i konkurs kulinarny między wymieszanymi ekipami włosko-hiszpańskimi… wypadło całkiem nieźle, choć trudno było powiedzieć, że poszłyśmy spać najedzone.
Dzień 6 Subiaco-Campo dell’Osso.
Z miejsca noclegowego, klasztoru św. Scholastyki wspięliśmy się jeszcze do Sacro Speco, miejsca pustelni św. Benedykta i początków benedyktynów. Mieliśmy zwiedzanie z przewodnikiem, o. Markiem, benedyktynem, asystentem jednego z ognisk włoskich. Stamtąd autobusem przemieściliśmy się do Subiaco, skąd po obiedzie do Liviata gdzie rozpoczęła się krótka i piękna wędrówka do celu naszej podróży. W autobusie spotkaliśmy naszych chłopców i ostatni etap przeszliśmy wspólnie. W Campo dell’Osso wszystko było już przygotowane, miejsca wyznaczone, prysznice rozstawione, wiedzieliśmy też, że po raz pierwszy rozbijamy namioty i nazajutrz nie będzie trzeba ich zwijać. O 18:00 odbyła się wspólna msza święta dla wszystkich przybyłych a po kolacji velada rekreacyjna. My z s. Karoliną skorzystałyśmy z zaproszenia polskiej rodziny wolontariuszy i po raz pierwszy od tygodnia wykąpałyśmy się w domu, w łazience z ciepłą wodą w kranie. Uraczyli nas też włoską kawą… i nic więcej do szczęście nam nie było już potrzebne. W nocy trochę padało, ale nie na tyle by nas przestraszyć, czy nie pozwolić spać.
Dzień 7 minął nam w Campo dell’Osso.
Zaczął się wspólną mszą świętą i konferencjami w grupach językowych: włoskiej, angielskiej i francuskiej, potem były różne warsztaty do wyboru, spotkanie ze strażakami, możliwość obejrzenia helikoptera ratunkowego, trochę czasu wolnego. Po południu koncert-świadectwo zespołu „Reale” wyrwanego z nałogów młodego małżeństwa po Cenacolo. Cały dzień jednak na zmianę lało i świeciło słońce. Nie doszło do skutku wspólne zdjęcie w kolorowych koszulkach, które mieliśmy na ten dzień przygotowane, po pierwsze przez spóźnienie drona, a po drugie przez pogodę. Tak samo wieczorna velada ostatecznie się nie odbyła, bo deszcz lał jak z cebra. Padało całą noc. Od 4 nad ranem między kroplami zwijaliśmy nasze mokre namioty i o 5:30 wyruszyliśmy wynajętymi autokarami w kierunku Rzymu. To dziś wielki dzień zakończenia Euromootu, audiencja z Papieżem w Auli Pawła VI i Msza Święta na Bazylice św. Piotra. Po dotarcie do Wiecznego Miasta zostawiliśmy nasze duże plecaki na sali parafialnej w jednym z kościołów i udaliśmy się w kierunku Watykanu. Ze wszystkich stron zmierzały tłumy skautów z całego świata, ubrani w swe uniformy, z flagami krajów pochodzenia, śpiewający i tańczący i zarażający przechodniów radością. Oczekiwanie na Papieża przepełniało napięcie i podniosłość chwili, już samo przebywanie w Auli Pawła VI robi wrażenie, świadomość ilu papieży z iloma osobami spotykało się w tym miejscu, jak wiele ważnych dla Kościoła wydarzeń tam się dokonało. Zanim przybył Franciszek przemawiali odpowiedzialni za Skauting, robili podsumowania naszego włoskiego tygodnia i liczby były przejmujące: ilości osób zaangażowanych w przygotowanie i uczestniczących w Euromoot 2019, pokonanych kilometrów, tras i sprawowanych Eucharystii. Prawdziwe święto młodych zaczęło się jednak gdy zbliżała się godzina 11:00 i przy tylnych drzwiach do auli nastąpiło poruszenie. Młodzi zerwali się z krzeseł i podbiegli do barierek w nadziei że środkiem przejdzie Papież Franciszek, nastąpiło też skandowanie „Papa Francesco” oraz nasze hiszpańskie „Esta es la juventud del Papa”. Nie pomylili się, już chwilę później środkiem szedł Piotr naszych czasów, roześmiany i rozciągający ręce, to na prawo, to na lewo, dotykający młodych i pozwalający się dotknąć za rękę… mnie też się to udało. Nie przemawiał długo, młodzi kilkakrotnie przerywali mu owacjami i oklaskami. Mówił o wartości o drogi, o tym co ważne w wyposażeniu i szykowaniu do podróży a potem przełożył to na życie duchowe, pokazując analogię każdego z elementów. Wiedział, że o 12:00 mamy mszę świętą w bazylice. Pod koniec podszedł jeszcze do pierwszych rzędów, do chorych, do odpowiedzialnych za grupy i znów środkiem, ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu i radości przeszedł pomiędzy nami.
A my po chwili już jakimś bocznym przejściem przez zakrystię wchodziliśmy jak VIP-y do Bazyliki św. Piotra, by w tym ostatnim akcencie tego czasu zamknąć wszystkie nasze prośby i dziękczynienia, by to Bogu ofiarować. Czas Euromootu dobiegł końca, dla naszej hiszpańskiej grupy pobyt w Rzymie jednak jeszcze nie. W planach mieliśmy 2 pełne dni zanim wróciliśmy do domu, a nocleg zaplanowano w naszym domu na via Nazareth. Czas ten minął nam bardzo intensywnie i szybko, dość wcześnie każdego dnia wychodziliśmy z domu by zdążyć do zaplanowanych miejsc. I tak 4.08 z rana opuściła nas s. Karolina i wróciła wcześniej do Hiszpani, bo już 5.08 rozpoczynała swój urlop w Polsce. Nasza zaś grupa udała się do Bazyliki św. Piotra, bo w niej zaczynaliśmy mszą świętą… a potem spacer do wszystkich 4 Bazylik większych i jeszcze kilku kościołów. 5.08 nasz dzień zaczynaliśmy w katakumbach św. Kaliksta, dokąd jest dość daleko z naszego domu, tam było zwiedzanie z przewodnikiem i msza święta, a później spacer po Rzymie bardziej turystycznym szlakiem, bo jak się okazało kilka osób z naszej grupy było tam po raz pierwszy w życiu. Powroty były dość późne, kolacje w godzinach hiszpańskich: 21;30-22:00 ale wszystko jakoś nam się udawało dzięki Opatrzności Bożej i ks. Juanovi Carlosowvi, który był naszym przewodnikiem, bo znał Rzym bardzo dobrze po przeżytym tam czasie seminarium i studiów doktoranckich. 6.08 po porannej Mszy Świętej w naszej kaplicy i szybkim śniadaniu udaliśmy się już na lotnisko i drogę powrotną do Hiszpanii. Bogu niech będą dzięki za cały ten czas, za wszystkie doświadczenie i przeżycia i bezpieczny powrót do domów.
S. Michalina Pawlak