S. Ruth Kawa, Prowincja Najświętszego Imienia Jezus
W Lublinie, gdzie obecnie mieszkam przy naszym przedszkolu, w miejscu z pięknym widokiem na Zamek, mieszczące się w nim Muzeum Narodowe zorganizowało czasową wystawę pod prowokacyjnym tytułem: „Co babie do pędzla?! Artystki polskie 1850-1950”. Te lekceważące słowa wypowiedział artysta młodopolski, Kazimierz Sichulski, do Olgi Boznańskiej, która z determinacją walczyła o prawo kobiet do kształcenia się w akademiach i uprawiania wszelkich rodzajów sztuki.
Informacja, że lubelska ekspozycja prezentuje kilkaset dzieł kobiet działających w kraju i za granicą – zarówno powszechnie uznanych artystek jak Boznańska, Zofia Stryjeńska, czy Mela Mutter, jak i mniej znanych – obudziła moją ciekawość. Czy znajdę wśród malarek nazwisko Marii Gażycz (1860-1935), naszej matki Pawły, nazaretanki?
Jest! Jej Autoportret wita zwiedzających już przy wejściu, otwierając dział obrazów zatytułowany: Gorset i paleta.
Przewodnik audio informuje, że Maria Gażycz sportretowała siebie w czerni, jako wdowa, i z paletą, jako malarka. Uczyła się rysunku w szkole Wojciecha Gersona w Warszawie, studiowała malarstwo w Paryżu i Monachium. Po śmierci męża została zakonnicą – nazaretanką. To wszystko o życiu artystki; przewodnik więcej mówi o jej warsztacie, doskonałym rysunku i wrażliwości na światło.
O życiu Marii Gażycz wiemy nie za wiele; więcej z jej wspomnień przekazanych siostrom niż z dokumentów, bo te się nie zachowały. Urodziła się w 1860 roku w majątku Wiszera w guberni kurskiej, gdzie prawdopodobnie osiadła jej matka o rosyjskim nazwisku, Elżbieta Nabel, prawosławna arystokratka szwedzkiego pochodzenia. Maria była najstarszą z czworga dzieci jej i Tadeusza Chrzanowskiego herbu Nowina, wybitnego inżyniera-konstruktora mostów i dróg żelaznych. Maria została ochrzczona w cerkwi, podobnie jak dwie jej siostry, ale wiara w rodzinie nie była praktykowana. Zamożny (siedziba Topolany na Podlasiu, apartament w Warszawie, salonka na podróże po Europie) dom Chrzanowskich uważał się za niereligijny. Młoda Maria uczyła się i rozmawiała w języku rosyjskim i francuskim. Pod opieką guwernantek poznawała angielski i niemiecki, ale najbardziej pociągały ją zajęcia artystyczne. Ojciec, widząc zamiłowanie córki do rysunku, wysłał ją, czternastoletnią, do dostępnej dla kobiet prywatnej szkoły Wojciecha Gersona w Warszawie. Po czterech latach profesjonalnego kształcenia, w 1878 roku Maria zaprezentowała swoje pierwsze portrety w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. Przez następne 20 lat wystawiała prace w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych we Lwowie i w Krakowie oraz na warszawskich salonach. W „Tygodniku Ilustrowanym” ukazywały się recenzje jej obrazów. Bolesław Prus w artykule z 4 lutego 1894 roku komplementował krajobraz pani Gażyczowej, przedstawiający łąkę i dwoje dzieci. Scena zwyczajna – pisał – ale obraz ten ma w sobie coś niezwykłego: „Jest jakby portretem rzeczy niewidzialnej i niepochwytnej: światła. Światło jest na nim bohaterem: ono zapala niebo, barwi obłoki, złoci łąkę. […] I oto myślisz sobie, patrząc na ubogi krajobraz: wszystko minie! Dzieci odejdą, a z czasem umrą; łąka zmieni roślinność, obłoki uciekną, las zginie (szczególnie gdy ma młodego dziedzica), wierzba spróchnieje, nawet kamień rozsypie się. Tylko zostanie to światło – światłość wiekuista”.
W wieku 18 lat Maria Chrzanowska poślubiła Konstantego Gażycza, ziemianina spod Brześcia, prawosławnego, zrusyfikowanego Polaka. Małżeństwo nie zamknęło jej malarskiej kariery, bo mąż wspierał jej pasje: w domu miała własne atelier, podróżowała, wykonywała portrety na zamówienie, malowała pejzaże, podtrzymywała szkolne przyjaźnie. Z dyskretnych wspomnień nazaretanek wiemy, że Gażyczowie mieli synka, który zmarł w wieku kilku lat. Autoportret w czerni z roku 1896 wiąże się raczej z żałobą po dziecku niż z wdowieństwem, bo mąż Marii zmarł cztery lata później, w 1900 roku. Jej młodsza siostra Janina, która wyszła za mąż za doktora Kosińskiego i pod jego wpływem stała się gorliwą katoliczką (a po jego śmierci w 1909 roku nazaretanką – s. Michaelą), zaprosiła Marię do Krakowa, by – jak zapisała we wspomnieniach – zająć jej myśli sztuką, poznawaniem zabytków i tą drogą zwrócić ku religii. Zwiedzanie katedry wawelskiej i udział we Mszy św. tam sprawowanej były dla Marii impulsem do radykalnej przemiany życia. O doświadczonej przed ołtarzem łasce nawrócenia mówi jej „tajemnica”- predykat: „od Eucharystii”. Po krótkim pobycie w nowicjacie u francuskich oblatek, za radą dominikanina o. Jacka Cormier, 46-letnia Maria Gażycz zgłosiła się 25 stycznia 1906 roku w Rzymie do sióstr nazaretanek.

Wraz z nazaretańskim habitem otrzymała nowe imię: Pawła. Po dwóch latach nowicjatu w Albano, 2 lutego 1908 roku złożyła pierwsze śluby zakonne i otrzymała od matki generalnej Laurety poważne zadanie do wykonania. Wraz z dwiema siostrami: Wacławą Włodarską i Agatą Pulpelis miała wyjechać do Grodna i tam, jako przełożona, zorganizować wspólnotę nazaretańską w dawnym etatowym (zależnym od państwa) klasztorze sióstr brygidek skazanych na wymarcie. Była to odpowiedź na prośbę ks. abpa E. Roppa, ordynariusza diecezji wileńskiej, by uratować kompleks klasztorny wraz kościołem od kasaty, odmładzając wspólnotę wciąż jakoby brygidzką.
We wrześniu 1908 roku m. Pawła Gażycz uzyskała od władz carskich zatwierdzenie na przełożoną klasztoru brygidek w Grodnie. Działała w środowisku administracyjnie bardzo nieprzychylnym. Jej atutem było życiowe doświadczenie, obycie w świecie, doskonała znajomość urzędniczych rang i języka rosyjskiego. Wypełniła powierzoną misję, przekraczając to, co wydawało się możliwe do uzyskania. Przeprowadziła gruntowny remont wielkiego, siedemnastowiecznego klasztoru, którego stan wymagał natychmiastowych działań. Na ten cel przeznaczyła cały swój zakonny posag – pieniądze ze sprzedanego majątku po mężu i przysługującej jej części spadku po ojcu. Poza prowadzeniem nowicjatu rozwinęła wśród grodzieńskiej młodzieży działalność duszpasterską i edukacyjną w duchu patriotycznym. Pod jej opieką zaczęły funkcjonować: ochronka dla dzieci, chór i sodalicja mariańska. Wrażliwość na ludzką biedę zyskała jej miano „Matki grodzieńskiej”. Wraz z wybuchem Wielkiej Wojny rozszerzyła jeszcze swoją działalność: wspierała zaangażowanych w pracę niepodległościową młodych konspiratorów, między innymi przechowując ich broń w klasztorze. Wykorzystując nowe warunki polityczne uruchomiła polskie gimnazjum.
W odrodzonej już Polsce, gdy grodzieńska wspólnota ustabilizowała się jako jawnie nazaretańska, w 1919 roku m. Pawła została mianowana przełożoną domu – internatu dla studentek w Lublinie, skąd w 1923 roku wyjechała do Albano, by objąć tam funkcję najpierw mistrzyni nowicjatu, a od 1929 roku przełożonej domu. Po dziewięciu latach pracy we Włoszech, w roku 1932 wysłano ją bez przydziału obowiązków do grodzieńskiego domu dla odpoczynku i poratowania zdrowia. Cierpiała na niedowłady nóg i zawroty głowy, na skutek czego przewracała się i boleśnie raniła. Niestety, przenosiny do Polski i brak zajęć nie zaradziły problemom; do niedostatków zdrowia doszła tęsknota za Italią. W liście do przełożonej m. Magdaleny skarżyła się: „Tak mnie jest trudno pisać i coraz gorzej, i nogi zupełnie bezwładne, i tak okropnie się kręci w głowie! Słowem, jestem do niczego, tylko zawalidroga, czas już wielki wynosić się! […] Myślą i sercem jestem ciągle w Albano albo w Rzymie. Tu ciągle czuję się taką obcą. Wszystkie są młode, może dlatego”. W post scriptum dodała: „Jednak daję lekcje angielskiego i francuskiego, i maluję”.
Dzielenie się swoimi umiejętnościami zawsze uważała za ciekawe i pożyteczne; prowadziła lekcje rysunków dla sióstr i dla osób świeckich, w Grodnie i w Albano. Malowanie było radością jej życia. Ze swoim warsztatem malarskim musiała się rozstać tylko raz – na czas dwuletniego nowicjatu; nazwała to największym wyrzeczeniem podjętym po wstąpieniu do zakonu. Po złożeniu ślubów wróciła do swojej pasji, co – jak można przypuszczać – korzystnie wpływało na klasztorny budżet, gdyż nie zarzuciła malowania portretów na zamówienie; jej klientki przychodziły pozować do klasztornej rozmównicy lub zapraszały Matkę Pawłę do siebie. Ten drugi przypadek „realizacji zamówienia”, być może odosobniony, zanotowała s. Inez: „[…] malowała portret księżny Sapieżyny; jako uczennica 3 klasy chodziłam z Matką Pawłą do pałacu sapieżyńskiego i cichutko przyglądałam się, jak malowała. Każdy obraz był podpisany M. Gażycz (charakterystyczny męski podpis)”.
Większość prac malowanych w czasie pobytu w klasztorze miała tematykę religijną, związaną z Nazaretem, z patronami wspólnot, z wydarzeniami życia klasztornego. Gdy niedowład objął również dłonie m. Pawły, moment jej pożegnanie z malarstwem utrwaliła s. Inez: „Pamiętam, jak namalowała widoczek Wiara na imieniny S. Przełożonej – pokazała mnie i rozpłakała się, że jej się nie udał. Ucałowałam Jej ręce mówiąc, że teraz już nie może malować pędzlem, ale będzie malować w duszach ludzkich piękno modlitwą i cierpieniem. Złożyła ręce i wzięła różaniec, a pędzle i swoje farby i albumy oddała mnie”.

Zmarła 13 września 1935 roku w grodzieńskim klasztorze i została pochowana na miejskim cmentarzu. Najbliższe jej siostry zanotowały po latach: „Pamiętam dobrze [jej] obrazy, ale jeszcze bardziej pamiętam Matkę Pawłę: wysoką, majestatyczną postać, wzbudzającą szacunek i podziw, o niebieskich oczach dziecka, pełnych dobroci i zaufania do człowieka”. S. Natanaela napisała o jej radykalnym ubóstwie przekraczającym określone regułą Zgromadzenia granice: „W celi nie posiada niczego, […] nie używa całych świec, zadowalając się ogarkiem umieszczonym na blaszanej pokrywce od pasty do butów. Łóżko ma twarde, na deskach cienki siennik i nędzne przykrycie”. Rzeczy osobiste, spuścizna po niej to: trzy szkicowniki, teczki rysunków, pędzle i farby.
W fachowej ocenie historyka sztuki Maria Gażycz celowała w rysunku, bo tego mogła nauczyć się w szkole Wojciecha Gersona. „Gatunkiem malarskim jej najbliższym były studia kwiatów – najlepiej w nich imitowała rzeczywistość poprzez precyzyjny rysunek i odpowiednie harmonizowanie kolorytu i grę światła. Prace te wykonywała często na użytek własny, dla czystej radości tworzenia. Przyjemność czerpała też z obserwacji ludzi, co w sztuce wyraziło się w udanych scenach rodzajowych. Miała szczególny talent do oddawania nastrojów przeżywanych przez dzieci”. Obrazy olejne, najczęściej portrety, pokazują jej zmagania z odpowiednim doborem barw. Ich wartość słabła w ostatniej fazie twórczości naznaczonej chorobą; „jej prace mają wtedy uchybienia w zakresie perspektywy i proporcji ciała prezentowanych postaci”. Ale nawet w najsłabszych pracach – jak twierdzi A. Stawicka –„siła dzieł Marii Gażycz to imitowanie światła, […] ta umiejętność zdradza rękę prawdziwego artysty”.


Na wystawie w Zamku Lubelskim zaprezentowano cztery obrazy Marii Gażycz: wspomniany Autoportret (1896), Portret kobiety (1886), Portret Wojciecha Gersona (1890) i Kwiaty w wazonie (Paryż 1894).
Na wystawę zostały one wypożyczone z Muzeum Narodowego w Warszawie i Poznaniu oraz z Muzeum Historycznego m.st. Warszawy. Większość prac artystki: obrazy olejne, pastele, rysunki, szkice znajduje się w rękach właścicieli prywatnych, bo regularnie prezentowała je na wystawach krajowych i zagranicznych i tam je sprzedawała. Obrazy o treści religijnej, które malowała już jako nazaretanka, pozostały w domach Zgromadzenia, m.in.: w Rzymie (Święta Rodzina, Portret Matki Założycielki), w Warszawie (Święta Rodzina, św. Józef Cieśla, św. Agnieszka, św. Tekla), Grodnie (Serce Pana Jezusa (1909), św. Klemens, Najświętsza Rodzina, Św. Józef przy warsztacie, Św. Agnieszka), Kaliszu (Maryja z Dzieciątkiem), Żdżarach (Oblicze Chrystusa na chuście Weroniki, Matka Boska z Lourdes) Komańczy (Św. Teresa od Dzieciątka Jezus), a także w … Muzeum Polskim w Chicago. Warszawska szkoła nazaretanek posiada od 2008 roku obraz szczególnie cenny, bo namalowany przez M. Gażycz jeszcze „w świecie”: Portret damy w sukni balowej (1887). Historia jego pozyskania dla Nazaretu, w której miałam szczęście uczestniczyć, zawiera wątki prawdziwie detektywistyczne!


